Jacques Bogart Pour Homme

Dziś będzie trochę o „niszowym mainstreamie”, którego próżno szukać na półkach sieciowych perfumerii. Ta mało znana firma została stworzona przez Jacques’a Konckier w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Mimo, że sygnowane marką perfumy nie są hitem sprzedaży, to pod egidą Bogarta stworzono małe zapachowe imperium w skład którego wchodzą m. in. Carven, Ted Lapidus czy Bugatti. To, oraz atrakcyjne ceny zapachów, skusiło mnie do wysępienia próbki od jednego z użytkowników Perfuforum (przepraszam, ale nie pamiętam, kto był tak miły – w każdym razie serdeczne dzięki!). PH, wedle opisów, miało być bliskim kuzynem, może nie ulubionego, ale sympatycznego Burberry London. A jak jest w rzeczywistości domurst’owskiej skóry? 🙂

Otóż z całą odpowiedzialnością stwierdzam – nie wyczuwam prawie żadnego powinowactwa z zapachem Burberry. Zapachowi zdecydowanie brakuje „płynności” i wrażenia „pijalności” londyńczyka. Ale przejdźmy do konkretów. Otwarcie Bogarta przywodzi nieco na myśl kwiatową partię odgrywaną przez serce Versace Dreamer. Nie czuję tu ani cytrusów, ani lawendy, ale mocno plastikowe biały kwiaty podlane waniliowym sosem. Od razu wiadomo, że potrzebny jest zdecydowany umiar w aplikacji. Na własnej skórze odczułem, że nadmiar chmurek daje w tej początkowej fazie efekt rozpylenia całej puszki taniego lakieru do włosów w pomieszczeniu 1,5m x 1,5m. Wierci w nosie i, dosłownie, zapiera dech. Na szczęście późniejsze aplikacje w odpowiednio mniejszej ilości nie wypadały już tak ostro i nieprzyjemnie, aczkolwiek efekt sztuczności, plastikowej syntetyczności i chemicznego wyziewu w otwarciu zapachu, jest niezaprzeczalny. Niestety zapach wykonano z marnej jakości, tanich, chemicznych składników, co czuć już do samego końca jego długiego życia na skórze. Jak tylko zostają zdjęte plastikowe elementy scenografii, na afisz wychodzi gwóźdź programu – wanilia ze słodką tonką, która zresztą często traktuje się jako tani substytut wanilii. Zapach jest przeraźliwie, wprost skrzecząco słodki. I tu jedyny akcent mogący przywoływać skojarzenie z Burberry – rzeczone połączenie dwóch składników daje delikatnie wiśniowy akord znany z London. Tam jednak jest on zdecydowanie wyeksponowany, bardziej syropowy, płynny, kremowy. Tu niestety wiśnia zasypana jest kilogramem cukru. Waniliowego oczywiście. Całość szybko staje się raczej słodka niż wiśniowa, a jeśli dodać do tego, że z zapachem nie dzieje się dosłownie nic – żadnych ruchów, żadnych zmian przez dłuuuugie godziny to całość zamienia się w nieznośnie słodkie, ulepkowe monstrum, choć cały czas w zdecydowanie męskim charakterze. Sam zapach jest diabelnie mocny i trwały, ale biorąc pod uwagę słodki tonkowo-waniliowy, niezmienny akord, nie jest to zaleta, a wręcz przeciwnie. Dość powiedzieć, że pierwszy testowy „pstryczek” na nadgarstek wykonany około godz. 21 przetrwał i prysznic i sen. Za to poranna aplikacja globalna w postaci 3-4 chmur wystarczy nie tylko „na szychtę” ale i na wieczór. Co z tego jednak, skoro przez bite 10 godzin człowiek czeka, aż ten koszmar się skończy…

Nawet gdybym chciał ten zapach polecać, miałbym z tym niemały kłopot. Po pierwsze – zapachów dla mężczyzn w podobnym klimacie, tzn. waniliowych słodziaków są setki. No i niestety, niewiele z nich jest gorszych od Bogarta. Secundo – zdecydowana większość waniliowców jakie znam jest wykonana z lepszej jakości, mniej syntetycznych składników, które w Bogarcie uderzają od samego początku. Fakt, zapach jest niedrogi, ale tym razem taniość czuć na kilometr. Tertio – tak zdecydowanie mocne i słodkie ingrediencje jak bób tonka i wanilia wymagają umiaru w stosowaniu, a tutaj nawet przy minimalnej aplikacji ciężko uniknąć efektu ciężkości i przedawkowania. Mimo że, przyznaję to otwarcie, nie jestem fanem grupy zapachowej, którą reprezentuje Bogart, to nawet wśród swoich perfumowych braci i sióstr, sporo mu brakuje nawet do bycia przeciętnym. Ja jestem na nie.

Technikalia:

głowa: lawenda, bergamota, lilia wodna

serce: męskie nuty kwiatowe

baza: przyprawy, paczula, bób tonka, wanilia,

nos: Maurice Roucel i Norbert Bijaoui

data powstania: 2004

4 myśli w temacie “Jacques Bogart Pour Homme

  1. jest sporo racji w tym co napisałeś… zapach owszem jest bezwzględnie wylewny, ma tytaniczną projekcję i mega trwałość… owszem bywa syntetyczny, przegięto chwilami z tonką, ale IMO to właśnie jej nadmiar odpowiada za ten migdałowo wiśniowy akord przewodni… bez niego byłby to rzeczywiście kolejny beznamiętny, przesłodzony słodziak…

  2. I tu się zgadzam w całej rozciągłości z pirath’em… ta właśnie nuta migdałowo-wiśniowa czyni Bogarta zdecydowanym faworytem w ofercie nudnych, mdławych(nazywanych „ciepłymi”) „słodziaków”. London wypada nader „blado” przy Bogarcie… a wyprodukowany jest z tych samych chemikaliów co on. Bo nie wierzycie chyba Panowie koncernowi Burberry, że użył naturalnych składników. Użyto do produkcji obu zapachów aldehydów… A twórcami Bogart Pour Homme byli wielcy: Maurice Roucel i Norbert Bijaoui… 😉

    • Oczywiście 90% zapachów opartych jest na chemicnych „odpowiednikach”, niemniej jednak u Bogarta intensyfikacja woni jest na takim poziomie, że nabiera on właściwości żrącej cieczy 🙂 Nigdzie nie napisałem, że to nudny zapach, co to to nie. Przy London wypada on bardzo ekstrawagancko, ale projekcja, co tu dużo mówić, zabija.

Dodaj odpowiedź do domurst Anuluj pisanie odpowiedzi