Van Cleef & Arpels Pour Homme

Na początek należą się Wam uzasadnione przeprosiny. Ilość obowiązków, ale także, nie będę tego ukrywał, ogólne zniechęcenie sprawiły, że od dłuższego czasu brakowało na blogu jakiejkolwiek nowości. Nie chodzi oczywiście o niechęć do perfum, ale raczej o cholerną pogodę, która jednego dnia daje nadzieję na rychła wiosnę by następnego przywitać nas epickimi roztopami w stylu +1C i śnieg z deszczem. To na szczęście za nami, choć wymówkę teraz też udałoby mi się znaleźć (wy też widzicie tylko te szare, rozmokłe, usiane psimi kupami trawniki?), no ale że obowiązków trochę mniej to i czasu w końcu chwilę wygospodarowałem.

W powtarzających się, licznych mailach od czytelników (no dobra, chodzi o dwie wiadomości od jednej osoby 🙂 ) domagaliście się ostatnio recenzji nieco zapomnianego, trudno dostępnego pachnidła o długiej, trudnej germańsko-łacińskiej nazwie Van Cleef & Arpels Pour Homme. Zupełnym przypadkiem forumowicz FourOfKind okazał się być posiadaczem wspomnianego zapachu i łaskawie obdarzył mnie sowitą próbką (no dobra, to on pytał o recenzję… 🙂 ), dzięki czemu mogę spróbować opisać to zapomniane dzieło męskiej perfumerii.

Kompozycja firmowana przez francuski dom jubilerski rozpoczyna się zestawem zielonych przypraw. Majeranek wraz z bazylią dają przedziwny efekt wąchania kurzu. Tak, to zielony suchy pył, który po chwili opada i ujawnia środkową nutę, nutę serca, duszę zapachu. W przypadku Van Cleefa jest nią niewątpliwie róża, składnik stereotypowo damski, ale tutaj zmaskulinizowany najmocniej jak można to sobie wyobrazić. Jest więc tu nuta nadająca perfumom ostrości (goździki? jałowiec?), ale i nuta, która przesądza o charakterze zapachu i stanowi jego siłę. W niedawno recenzowanym Azzaro Acteur różyczka była rozwodniona, skąpana w strugach deszczu, tu natomiast stoi ona na przeciwnym biegunie. Jest sucha, pylista i bardzo drzewna. Stopniowo pojawia się coraz więcej kwiatów i zapach traci swój monolityczny różany charakter, kiedy to dołącza delikatnie mydlane piżmo, ziemista paczula oraz akcenty bazy – skóra i labdanum. Przywodzi na myśl nie zapalone, roztarte na pył różane kadzidełko. Dzięki odrobinie skóry w piżmowym, ciepłym finiszu, zapach zachowuje swój „ciemny”, wieczorowy charakter. Może nie jest tak mroczny jak inne różane (Ungaro III, Montale Black Aoud) czy paczulowe (Van Gils Classic, Givenchy Gentleman) monstra, ale w ogólnym wydźwięku jest zdecydowanie zapachem ciężkim i nieco „gotyckim” aczkolwiek pozbawionym „arogancji” wcześniej wymienionych. Moje pierwsze wrażenie pod tytułem „różane mydełko” okazało się być bardzo mylne, bo zapach jest dużo bardziej złożony niż mogłoby się wydawać „na pierwszy niuch”. Projekcja wprost powala i nawiązuje do najlepszych pachnideł gatunku. Podobnie jest z trwałością – wytrzymuje spokojnie „od prysznica do prysznica” czyli 12-14 godzin, a może i dłużej, ale tego już nie sprawdziłem.

Nasz tytułowy bohater, to zapach elegancji i właściwie ucieleśniający wszystkie prawidła, wedle których konstruowano zapachy w tych dawnych czasach, kiedy powstawał. Szczęśliwie udało mu się uniknąć tak częstej w tej erze przesady i nadmiernego przeładowania, które wiele pokrewnych mu zapachów czynią nieprzystającymi do współczesności. Mimo niewygórowanej ceny absolutnie nie czuć tu taniości i syntetyczności składników, a jest wręcz przeciwnie – zapach sprawia wrażenie klasowego, eleganckiego i szlachetnego, utkanego w sposób przemyślany. Krótko mówiąc czuć, że to towar luksusowy, a nie jedynie dodatek do nowej linii jeans’ów. Sprawdzi się znakomicie w okazjach wieczorowych, i to nie tylko tych formalnych. Jest na tyle „mało smutny”, że nawet w popularnym klubie tanecznym będzie intrygował i odcinał się pozytywnie na tle nowych klonów One Million’a. Myślę, że z łatwością trafi w gust fanów bogatych, orientalnych niszowych pachnideł w stylu Amouage czy Montale.

w dwóch słowach: elegancki, różano-skórzany zapach wieczorowy

Technikalia:

głowa: jałowiec, lawenda, bazylia, kminek, bergamota, majeranek

serce: bylica, róża, goździk, paczula, kłącze irysa, jaśmin, goździki, wetiwer, cedr

baza: labdanum, skóra, ambra, piżmo, kokos, mech dębowy

nos: Louis Monnet

data powstania: 1978

7 myśli w temacie “Van Cleef & Arpels Pour Homme

  1. Świetna recenzja Domurst! Czytałem z zapartym tchem.

    VC&A PH to naprawdę kawał świetnego pachnidła i faktycznie czuć, że to luksusowy zapach. Intryguje mnie jeszcze to co napisałeś o Ungaro 3. Czuję, że muszę spróbować.

    • Ja w Ungaro róży, zupełnie szczerze, nie czuję, a porównałem, bo wiele osób twierdzi, że to arcyróżany zapach. Nie dla mnie w każdym razie… Dla mnie to geranium, takie jak z donicy na parapecie. Mi nie podszedł.

Dodaj komentarz